Matka samotnie wychowująca czwórkę dzieci.
Mąż powiesił się. Prawdopodobnie pod wpływem alkoholu świat wydał mu się nie do zniesienia.
Kobieta, w walącym się domu, wytykana palcami przez sąsiadów zza miedzy, musi borykać się z codziennością. Brakuje na chleb, książki do szkoły, remont domu.
Zniszczona, zaniedbana, chuda. Sam smutek.
Płakała nad swoją bezsilnością, biedą.
Najstarszy syn płakał z lęku o matkę. Nie chciałby aby postąpiła jak ojciec.
Ja płakałam nad ich losem i swoją głupotą.
W takich chwilach myślę o tym, jak idiotyczne są moje problemy. Rozumiem jak wiele posiadam, jak łatwa jest moja codzienność. Nie martwię się o pieniądze, dach nad głową, przyszłość dziecka. Mam wręcz wyrzuty sumienia, za taką niesprawiedliwość. Ja mam tak dużo – inni tak bardzo cierpią. Uzmysławiam sobie to, czego nie dostrzegam gdy powinnam.
Mam kosmiczną ślepotę. Czasami.